Control (2007) |
Są takie filmy, w których muzyka kreuje i napędza opowieść – jest jej głównym spoiwem. Bohaterowie komunikują się ze światem za pomocą piosenek i melodii, a fabuła pochłania widzów, z każdym kolejnym dźwiękiem. Oto trzy takie filmy.
Control (2007) opowiada o wokaliście Joy Division Ianie Curtisie, o jego życiu i samobójczej śmierci. Film oparto o książkę Debory Curtis (żona Iana), a wyreżyserował go Anton Corbijn, dla którego był to początek tworzenia filmów fabularnych, ponieważ wcześniej zajmował się fotografią i tworzeniem wideoklipów.
Obraz jest przesiąknięty muzyką Joy Division i nie chodzi tylko o to, że na ścieżce dźwiękowej pojawia się np. She's Lost Control lub Love Will Tear Us Apart, lecz także o atmosferę. Nastrój w Control jest ciężki, podobnie jak piosenki z albumu Unknown Pleasures. Każda kolejna kompozycja, powoduje w widzu zrozumienie. W filmie usłyszeć można również piosenki Davida Bowie lub Sex Pistols, oddające klimat tamtych czasów.
Sam Riley, wcielający się w głównego bohatera, znakomicie odtworzył zachowanie Curtisa, którego pogłębiająca się epilepsja, pchnęła do ostatecznego kroku. Czarno-białe kadry, które są dodatkowym atutem filmu, oddają nastrój koncertów. Reżyser, zaznajomiony z muzycznym światem, stworzył obraz, w którym historia i muzyka są równie ważne.
Velvet Goldmine (1998), stworzony przez reżysera Todda Haynesa (I'm Not There. Gdzie indziej jestem), należy chyba do filmów, które albo się polubi albo znienawidzi. Nic w tym zresztą dziwnego, ponieważ fabuła opowiada o najbardziej przerysowanym stylu w muzyce rozrywkowej – glam rocku. Zatem jeśli wiecie co działo się w muzyce w latach 70-tych, spędzicie dwie godziny, na wyszukiwaniu aluzji do gwiazd popkultury.
Film, nawiązujący strukturą do Obywatela Kane'a, przedstawia losy dziennikarza (Christian Bale), który przy okazji pisania artykułu, wspomina swoją młodość. Jako młody chłopak, poszukujący swojej tożsamości seksualnej, był oddanym fanem Briana Slade'a (Jonathan Rhys Meyers). Chaotyczna fabuła, prezentuje szalone życie gwiazdora sceny glam rockowej, który u szczytu kariery, znika w tajemniczych okolicznościach. W filmie oprócz wyglądającego niczym Ziggy Stardust Slade'a, pojawia się wybuchowy Curt Wild (Ewan McGregor) oraz cała plejada, pokrytych brokatem postaci.
Ścieżkę dźwiękową wypełniają piosenki wykonywane przez The Venus in Furs – zespół stworzony na potrzeby filmu, któremu głosu użycza Thom Yorke oraz Jonathan Rhys Meyers. W Velvet Goldmine pojawia się także Brian Molko wraz z zespołem, wykonują cover 20th Century Boy – T. Rex. Nie brakuje również piosenek Briana Eno, Roxy Music czy Lou Reeda, a także nawiązujących do twórczości Davida Bowie.
Oglądając Velvet Goldmine, miałam wrażenie, że muzyka jest bohaterem filmu, to ona tworzy atmosferę całej historii, wraz z dużą dawką brokatu.
W Interstella 5555 (2003) w reżyserii Kazuhisa Takenouchi, muzyka jest podstawą. Animowany film jest w zasadzie rozbudowanym teledyskiem do piosenek Daft Punk. Zatem jeżeli oglądając klip do One More Time, zastanawialiście się czy ta historia jest fragmentem większej całości, to mieliście rację. Interstella 5555 jest zilustrowaniem płyty Discovery. Nie pada tutaj ani jeden dialog, fabuła rozwija się tylko za pomocą obrazu i muzyki.
Historia rozpoczyna się na innej planecie, gdzie trwa koncert zespołu The Crescendolls, przy którym świetnie bawi się niebieskoskóra publiczność. Występ przerywają tajemnicze postacie, które porywają muzyków i sprowadzają ich na Ziemię... Więcej zdradzać nie trzeba.
Piosenki Daft Punk dobrze sprawdzają się w duecie z japońską animacją w stylu sci-fi. Pod pozorem prostej fabuły, gdzie migoczą kolory i rozbrzmiewa disco, kryje się opowieść o show-biznesie. Interstella 5555 to interesujące dzieło wśród filmów muzycznych, a dla miłośników piosenek Harder, Better, Faster, Stronger lub Superheroes pozycja obowiązkowa.