Rok 2016 –
zapewne większość osób pożegna go z ulgą. Jednak to właśnie w
nim pojawiło się kilka soundtracków wartych odnotowania. Jakie
utwory dostarczyły emocji w trakcie kinowych seansów? Które albumy
z muzyką filmową umilały wieczór? A co rozczarowało? Sprawdźcie!
Zanim jednak przejdę
do podsumowania muzycznego, muszę pochylić się nad tegorocznymi
sprawami ogólnymi (jeżeli nie chcecie psuć sobie sylwestrowego
nastroju, to przesuńcie tekst nieco niżej – do trzeciego
akapitu). 2016 to był trudny rok zarówno dla kultury, jak i świata.
Wydarzyły się sytuacje, wydające się wcześniej niemożliwe. Na
tych, którzy uciekali od niepojących informacji ze świata do
kultury, nie czekało wcale mniej smutnych wiadomości. Musieliśmy
pożegnać zbyt wielu artystów. Wystarczy wymienić choćby Davida
Bowie, Alana Rickmana, Antona Yelchina... Jak na ironię, tegoroczne
święta okazały się ostatnie dla George Michaela. Rok 2016 nie
odpuścił nawet pod koniec, zabierając Carrie Fisher i zaraz
później jej matkę Debbie Reynolds.
Labirynt (1986), Gwiezdne Wojny (1977), Harry Potter i Zakon Feniksa (2007) |
Dobra, to teraz
podsumowanie soundtracków 2016 r. (pod tytułami filmów znajdziecie
linki do playlist). Nie obyło się bez zaskoczeń. Można sobie nie
wyobrażać Gwiezdnych Wojen bez muzyki Johna Williamsa, ale czy
dotyczy to również spin-offów? Wszelkie ewentualne obawy okazały
się płonne, bo Michael Giacchino stanął na wysokości zadania
przy Rouge One (reż. Gareth Edwards). Zresztą jego kompozycje w tym
roku można było usłyszeć jeszcze w trzech produkcjach:
Zwierzogrodzie, Star Trek Beyond i Doktorze Strange'u. Zaskoczył
również Jóhann Jóhannsson – utwory do Nowego Początku (reż.
Denis Villeneuve) brzmią tajemniczo, niepokojąco i
niesamowicie, jakby były z obcej planety. Czyli do filmu o inwazji
kosmitów pasują idealnie! Dwoma kolejnymi pozytywnymi zaskoczeniami
były dla mnie soundtracki do Nerve (reż. H. Joost, A. Schulman) i
Człowieka-scyzoryka (reż. D. Kwan, D. Scheinert) – jeśli
śledzicie cykl Co nowego movie, to na pewno są wam one już znane.
Pierwszy to elektroniczne-taneczne rytmy Roba Simonsena, drugi to
ekscentryczne i hipsterskie kompozycje Andy'ego Hulla i Roberta
McDowella.
Natomiast Hans
Zimmer w 2016 roku zaskoczył zarówno pozytywnie, jak i negatywnie.
Sukcesem okazała się jego fenomenalna trasa koncertowa (odsyłam do
mojej relacji z gdańskiego koncertu), czego skutkiem jest to, że
kompozytor powróci z występami również w następnym roku. Jednak
sporym rozczarowaniem okazała się muzyka do Batman v Superman
(współtworzona z Tomem Holkenborgiem). I choć film jeszcze
bardziej zawiódł oczekiwania fanów (sama straciłam nadzieję, że
filmowe uniwersum DC może kiedykolwiek dorównać Marvelowi), to
jeżeli chodzi o utwory, na uwagę zasługują zaledwie dwa: Problems
Up Here i Is She With You?. Zatem nie dziwi decyzja Zimmera o
zaprzestaniu pracy przy filmach o superbohaterach. A skoro o nich
mowa, to warto wspomnieć o Deadpoolu i, ponownie, Tomie Holkenborgu.
Kompozytor już przy Mad Maxie: Fury Road udowodnił, że umie
stworzyć utwory pasujące do historii pełnych akcji, ale
równocześnie trochę niepoważnych i nieco szalonych.
W podsumowaniu nie
mogło zabraknąć polskich akcentów. Ostatnio rzadko zdarza się,
by jakiś nowy film mnie „rozwalił”, a tymczasem w 2016 r. udało
się to Ostatniej rodzinie. Jest to debiut Jana A. Matuszyńskiego,
po którym można tylko z niecierpliwością czekać na kolejne
dzieła reżysera. Soundtrack jest składanką piosenek, które
słuchał i puszczał w swoich radiowych audycjach Tomasz Beksiński.
Są to m.in. Don't Go – Yazoo, Love Will Tear Us Apart – JoyDivision, Never Let Me Down Again – Depeche Mode czy Song To The
Siren – This Mortal Coil. W tym roku nie tylko polscy reżyserzy
mieli się czym pochwalić, lecz także polski kompozytor – Abel
Korzeniowski. Po Samotnym mężczyźnie powrócił do współpracy z
Tomem Fordem i stworzył zmysłową muzykę do Zwierząt nocy, której
nie brakuje dawnego hollywodzkiego rozmachu.
Warto jeszcze
wspomnieć o High-Rise (reż. Ben Wheatley) z kompozycją stworzono
prze Clinta Mansella. Cóż mogę napisać? Ten artysta nie zawodzi.
Soundtrack rozpoczyna się mocnym Critical Mass, a potem balansuje
między różnym tempem i nastrojem, układając się w interesującą
całość. Podobnie nie można się nudzić przy utworach do BigShort (reż. Adam McKay), jednak Nicholas Britell postawił na
jeszcze większe zróżnicowanie niż Mansell. Nic dziwnego, w końcu
film ma tak szalony montaż, więc tylko taka muzyka może do niego
pasować. Album otwiera niemal bajkowe Boring Old Baking, by zaraz
zupełnie zmienić rytm w Lewis Ranieri. Jeśli komuś mało
niespodzianek to niech posłucha Mouseclick Symphony Mvmt 1, mogącego
być nowoczesnym odpowiednikiem The Typewriter – Leroya Andersona.
Nie byłabym sobą, gdybym przy tym nie napisała jeszcze o ścieżce
do dokumentu Before The Flood (reż.), autorstwa Trenta Reznora,
Mogwai, Gustavo Santaolalla i Atticusa Rossa – w dwóch słowach:
klimatyczna i hipnotyzująca.
Dla tych, którzy
chcą odpocząć od współczesności i elektronicznych dźwięków mogę
polecić dwa soundtracki. Pierwszy z Cafe Society (reż. Woody Allen)
to składanka jazzowych utworów i piosenek, spośród nich
szczególnie wybija się Mountain Greenery. Jestem pewna, że nóżki
zaczną wam skakać do rytmu. Przy okazji odsyłam do swojej recenzji filmu. Natomiast drugi to kompozycja Michaela Brooka do Brooklyn(reż. John Crowley). Choć sam film nie przypadł mi specjalnie do
gustu, to soundtrack ma swego rodzaju urok. Kompozytorowi udało się
nadać utworom dozy starego stylu. Jednak moim faworytem pozostaje
irlandzka pieśń Casadh an Tsúgáin/Frankie’s Song śpiewana
przez Iarla Ó Lionáirda.
Kubo i dwie struny (2016), Siedem minut po północy (2016) |
Jeszcze na koniec o
dwóch produkcjach skierowanych do młodszych widzów: Kubo i dwie struny (reż. Tarvis Knight) oraz Siedem minut po północy (reż. J.
A. Bayona). Filmów jeszcze nie widziałam, ale zamierzam nadrobić,
bo podobno warto. Jednak same soundtracki budzą moje mieszane
uczucia. Pierwszy do animacji poklatkowej, pełnej magii i samurajów,
stworzył Dario Marianelli – autor oscarowej kompozycji do Pokuty
(2007). Niestety po takim kompozytorze można było się spodziewać
czegoś ciekawszego, niż zwyczajnych symfonicznych utworów z
dodatkiem (jakże oczywiste!) dźwięków fletu shakuhachi i innych
azjatycko-brzmiących instrumentów. Spośród nich wybija się
jedynie cover beatlesowego While My Guitar Gently Weeps w wykonaniu
Reginy Spektor. Natomiast drugi do opowieści o chłopcu i drzewnym
potworze, skomponował Fernando Velázquez (Crimson Peak, 2015).
Brzmi to bardziej interesująco, ale nieco monotonnie – niemal
każdy utwór zaczyna się podobnie.
Zatem, które
soundtracki 2016 zostaną w waszych odtwarzaczach jeszcze na kolejny
rok? :)
PS. Szczęśliwego Nowego Roku!
PS. Szczęśliwego Nowego Roku!