7.01.2018

Muzyczne podsumowanie 2017 roku

W minionym roku fani muzyki nie mogli narzekać na brak interesujących propozycji. Które albumy przykuły moją uwagę? Co okazało się rozczarowaniem?

Photo by Alice Moore on Unsplash


Do tej pory pisałam pojedyncze podsumowania, które dotyczyły przede wszystkim filmów. Jednak w 2017 roku blog przeszedł przemianę i tematycznie nie ogranicza się wyłącznie do kinematografii. Dlatego tym razem podsumowanie będzie podzielone na dwa teksty: muzyczne i filmowe. Pierwszy właśnie czytacie, a drugi pojawi się wkrótce.

Muzyczne odkrycie roku: Kaleo


W tym roku poznałam kilka zespołów, jak również odkryłam na nowo już mi znane. Nie spodziewałam się, że z przyjemnością będę słuchać płyt LCD Soundsystem lub Queens of the Stone Age, ale płyty american dream oraz Villains okazały się bardzo dobre. Jednak „odkryciem roku” powinno być przecież coś nieznanego, dlatego wybieram Kaleo, które zadebiutowało w moim odtwarzaczu na początku minionego roku. Ten islandzki zespół łączy w swoich utworach rock, folk oraz blues. Ich płyta A/B została wydana w czerwcu 2016 roku i szybko zyskała popularność.  Piosenkę We Down We Go chętnie wykorzystywano w kilku serialach, pojawiała się też w drugim zwiastunie filmu Logan. Na albumie Kaleo znaleźć można brudny bluesowy kawałek Broken Bones, folkową balladę All The Pretty Girls czy utwory z rockowym przytupem jak No Good oraz Glass House. Nie zabrakło również piosenki w języku islandzkim – Vor í Vaglaskógi. Dzięki temu urozmaiceniu, trudno znudzić się A/B. Płytę polecam tym bardziej, że zespół zagra w lipcu na Open’erze!


Ulubiona płyta roku: Wonderful Wonderful


W minionym roku premiery miały płyty moich ulubionych zespołów,  niektóre niestety okazały się rozczarowaniem. Spirit – Depeche Mode oraz Desire – Hurts są wtórne i monotonne, zawodzą także w warstwie tekstowej. Choć promocja nowego wydawnictwa depeszy nie podbudowała moich oczekiwać, to już świetny singiel od Theo i Adama – Beautiful Ones – zapowiadał coś rewelacyjnego. Niestety nie. Natomiast mieszane odczucia mam względem Sleep Well Beast, czyli nowego albumu The National, który jednak nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Grupa, do swojego charakterystycznego stylu, wprowadziła trochę nietypowych dźwięków. Nie wiem, czy płyta zostanie ze mną na dłużej, ale piosenki The System Only Dreams in Total Darkness, Guilty Party czy Carin at the Liquor Store na pewno.

Na szczęście po pięciu latach ciszy, wrócili The Killers! Naprawdę nie sądziłam, że ten zespół mnie jeszcze czymś zaskoczy. Tymczasem płyta Wonderful Wonderful jest doskonała! Panowie z Las Vegas wzięli z najnowszych trendów to, co najlepsze. Równocześnie nie zatracili swojego stylu, tylko dodali do niego nieco disco i synth-popu, co wyszło zdecydowanie na dobre. Z tych gatunków czerpał pełnymi garściami Brandon Flowers przy okazji tworzenia swojej solowej płyty. Wonderful Wonderful brzmi wspaniale i świeżo, słychać, że grupa nie bała się eksperymentować. Trudno wybrać mi spośród piosenek tę ulubioną – na pewno na uwagę zasługują te perełki: niebanalna piosenka tytułowa, rewelacyjne The Man (czyżby inspirowane Talking Heads?), killersowe Run For Cover oraz bluesowo-synth-popowe The Calling (depeszowe?).


Najlepszy soundtrack roku: King Arthur: Legend of the Sword


Rok 2017 był bogaty pod względem wydań soundtracków. Było ich na tyle dużo, że w pewnej chwili straciłam rozeznanie w nowościach. Dzięki tej wielości wyboru, każdy znajdzie coś w swoim guście. Dla miłośników hollywoodzkiej muzyki filmowej: The Post – Johna Williamsa, The Shape of Water – Alexandre’a Desplata czy War for the Planet of the Apes – Michaela Giacchino. Fanom muzyki elektronicznej z pewnością spodobają się utwory z drugiego sezonu Stranger Things – Kyle’a Dixona i Michaela Steina oraz Thor: Ragnarok – Marka Mothersbaugha. Nie zabrakło też propozycji dla wielbicieli musicalu w wersji disneyowskiej – Beauty and the Beast.

Hans Zimmer (wraz z Benjaminem Wallfischem) wyróżnił się tym razem dwiema kompozycjami: Blade Runner 2049 oraz Dunkirk. O ile pierwsza, czerpiąc od Vangelisa, wypada niekonwencjonalnie w dorobku kompozytora, to już w drugiej, pomimo eksperymentów, pojawiają się wyeksploatowane przez Zimmera elementy. Alien: Covenant choć okazał się słabym filmem, muzykę, kompozycji Jeda Kurzela, ma całkiem niezłą. Natomiast niezawodny Clint Mansell znowu zaskoczył, prezentując coś innego – oczarowujące melodie w Twój Vincent.

Jednak najlepszym soundtrackiem 2017 roku jest, według mnie, kompozycja Daniela Pembertona do filmu Król Arthur: Legenda miecza. Dlaczego? Bo po pierwsze w dziele Guya Ritchiego sprawdza się idealnie, kreując atmosferę i podbudowując napięcie. A po drugie dlatego, że kompozytor stworzył wyjątkowe utwory, wyróżniające się na tle tegorocznych, dość konwencjonalnych, soundtracków. Pemberton nie bał się eksperymentować i połączyć ze sobą dźwięków na pozór do siebie niepasujących. Trudno nawet określić styl tego albumu, bo jest to coś wręcz awangardowego – muzyka symfoniczna miesza się z dawną lub ludową, wzbogacona przez ostre brzmienie gitar i dudnienie bębnów, a całość dopełnia urwany ludzki oddech.


Skomentuj lub podaj tekst dalej, zajrzyj też na facebooka, twittera i instagram
_______________________________ 
Jeśli chcesz komentować, a nie masz konta w Disqus – kliknij w Name, a potem zaznacz „Wolę pisać jako gość”